SYTUACJA
PIERWSZA
Pracujesz w szpitalu na tzw. „ostrym dyżurze”. Masz dwóch pacjentów w ciężkim
stanie, bliskich śmierci, ale możesz uratować życie tylko jednego z nich:
Pracujesz w szpitalu na tzw. „ostrym dyżurze”. Masz dwóch pacjentów w ciężkim stanie, bliskich śmierci, ale możesz uratować życie tylko jednego z nich:
I
Pierwszy jest 30-letnim kibicem jednej z lokalnych drużyn piłki nożnej. Został ranny nożem w bójce, wykrwawia się.
III
Drugi jest 40-letnim ojcem dwójki dzieci. Ma krwotok wewnętrzny, któremu należy szybko zapobiec.
KTÓREMU Z NICH POMOŻESZ?
INTENSYWNOŚĆ „BYCIA” NA SCENIE
Z Norbertem Rakowskim reżyserem spektaklu „Wątpliwość”, rozmawia Zuzanna Bućko.
Zuzanna Bućko: Czy decydując się na realizację dramatu Johna Patricka Shanley’a, towarzyszyły Panu jakieś wątpliwości? A może od razu pewność wyboru?
Norbert Rakowski: Przy wyborze dramatu zawsze kieruję się kilkoma czynnikami. Najważniejsze są dla mnie temat, kompozycja utworu, dramaturgia i wyrazistość postaci. Decydując się na realizację utworu „Wątpliwość”, nie miałem obaw dotyczących tych składowych. Jest jednak jedna myśl, która towarzyszyła moim współrealizatorom, a której ja starałem się zadziornie nie poddawać. Ta sztuka to delikatna i niewielka forma, w której nie ma fajerwerków, szybkiej akcji ani brawurowych popisów inscenizacyjnych. Jest to materiał, któremu towarzyszy sporo słów, intymność i próba zajrzenia w czyjeś myśli. Żyjemy w świecie, w którym większość z nas nie ma ochoty na aż taki wysiłek intelektualny, duchowy, a dla niektórych nawet i fizyczny. Skłonność do głębszej refleksji bez samozachwytu to, cynicznie mówiąc, jakiś przypadek archiwalny. Całkiem niezłym wyzwaniem wydało mi się rozsmakowanie widza właśnie taką sztuką, wprowadzenie go w stan skupienia.
A jednak… ten materiał ma swoistą wartość, której nie znajdziemy w mediach, tasiemcach telewizyjnych i otaczającym, pełnym blichtru świecie. Czasem udaje się to w jakiejś głębokiej relacji z muzyką, ale jak często z drugim człowiekiem? W kontakcie z aktorem, którego możemy niemal „poczuć”, wślizgnąć się w jego umysł – to coś wyjątkowego. Sztuka ta wymaga od nas koncentracji i intensywności „bycia” na scenie, a nie odgrywania postaci. Przy takim wyzwaniu… kto nie miałby wątpliwości?
INTENSYWNOŚĆ „BYCIA” NA SCENIE
Z Norbertem Rakowskim reżyserem spektaklu „Wątpliwość”, rozmawia Zuzanna Bućko.
Zuzanna Bućko: Czy decydując się na realizację dramatu Johna Patricka Shanley’a, towarzyszyły Panu jakieś wątpliwości? A może od razu pewność wyboru?
Norbert Rakowski: Przy wyborze dramatu zawsze kieruję się kilkoma czynnikami. Najważniejsze są dla mnie temat, kompozycja utworu, dramaturgia i wyrazistość postaci. Decydując się na realizację utworu „Wątpliwość”, nie miałem obaw dotyczących tych składowych. Jest jednak jedna myśl, która towarzyszyła moim współrealizatorom, a której ja starałem się zadziornie nie poddawać. Ta sztuka to delikatna i niewielka forma, w której nie ma fajerwerków, szybkiej akcji ani brawurowych popisów inscenizacyjnych. Jest to materiał, któremu towarzyszy sporo słów, intymność i próba zajrzenia w czyjeś myśli. Żyjemy w świecie, w którym większość z nas nie ma ochoty na aż taki wysiłek intelektualny, duchowy, a dla niektórych nawet i fizyczny. Skłonność do głębszej refleksji bez samozachwytu to, cynicznie mówiąc, jakiś przypadek archiwalny. Całkiem niezłym wyzwaniem wydało mi się rozsmakowanie widza właśnie taką sztuką, wprowadzenie go w stan skupienia.
A jednak… ten materiał ma swoistą wartość, której nie znajdziemy w mediach, tasiemcach telewizyjnych i otaczającym, pełnym blichtru świecie. Czasem udaje się to w jakiejś głębokiej relacji z muzyką, ale jak często z drugim człowiekiem? W kontakcie z aktorem, którego możemy niemal „poczuć”, wślizgnąć się w jego umysł – to coś wyjątkowego. Sztuka ta wymaga od nas koncentracji i intensywności „bycia” na scenie, a nie odgrywania postaci. Przy takim wyzwaniu… kto nie miałby wątpliwości?
JA NIE ZROBIŁEM NIC ZŁEGO. WSZYSTKIE PODEJRZENIA
SĄ BEZPODSTAWNE. CZŁOWIEKOWI O ZATRUTYM
UMYŚLE NAWET NAJBARDZIEJ NIEWINNE POCZYNANIA
MOGĄ WYDAWAĆ SIĘ PODEJRZANE.
Ksiądz Flynn, bohater sztuki „Wątpliwość”
JA NIE ZROBIŁEM NIC ZŁEGO. WSZYSTKIE PODEJRZENIA
SĄ BEZPODSTAWNE. CZŁOWIEKOWI O ZATRUTYM
UMYŚLE NAWET NAJBARDZIEJ NIEWINNE POCZYNANIA
MOGĄ WYDAWAĆ SIĘ PODEJRZANE.
Ksiądz Flynn, bohater sztuki „Wątpliwość”
JA NIE ZROBIŁEM NIC ZŁEGO. WSZYSTKIE PODEJRZENIA
SĄ BEZPODSTAWNE. CZŁOWIEKOWI O ZATRUTYM
UMYŚLE NAWET NAJBARDZIEJ NIEWINNE POCZYNANIA
MOGĄ WYDAWAĆ SIĘ PODEJRZANE.
Ksiądz Flynn, bohater sztuki „Wątpliwość”
Z.B.: Akcja wydarzeń osadzona jest w bardzo konkretnej rzeczywistości społecznopolitycznej – Bronx, rok 1964, Stany Zjednoczone... Trzymacie się założeń autora?
N.R.: Trzymamy się idei autora, zapisanej historii wydarzeń i próbujemy wnikliwie zrozumieć motywację bohaterów. Rzeczywistość wokół tej historii to tylko okoliczności, które dla nas dzisiaj niewiele znaczą. Nie odwołujemy się do Bronxu lat 70., ale do dzisiejszej mentalności Europejczyka - Polaka. Do człowieka, który żyje w świecie bez autorytetów, w świecie skomplikowanych wyborów moralnych i który boi się podjąć jakąkolwiek radykalną decyzję, by nie być zepchniętym na margines. Żyjemy w rzeczywistości, w której demokracja, prawo, odpowiedzialność cywilna to w większości
puste słowa. A jednak każdy z nas chciałby się czegoś chwycić. Skoro nie ma niczego, próbuje zaufać sobie. Ponosi za to odpowiedzialność i konsekwencje. Siostra Alojza wolałaby żyć w naiwności. Naiwność ta może być mądrością tylko w świecie, w którym nie istnieje zło. Takiego świata nie ma i o tym właśnie świecie opowiadamy.
Z.B.: Czy w Waszych poszukiwaniach odwoływaliście się do estetyki filmu z Meryl Streep i Philipem Seymourem Hoffmanem w rolach głównych? Był on dla Was jakimś wyznacznikiem? W końcu wyreżyserował go sam autor.
N.R.: Nie myślę o estetyce w pierwszej kolejności, choć intymność relacji bohaterów zmusza do opowieści i środków wyrazu aktorskiego zbliżonych do filmowego charakteru. Najpierw powstała sztuka i to ona była dla nas podstawą do pracy. Ci, którzy pracują na scenie, z pewnością zrozumieją, jak trudnym materiałem są role zapisane w tej partyturze. Trzeba je zrozumieć, przemielić i spróbować wejść w umysły bohaterów. Każdy robi to po swojemu, ale z pewnością nie oglądając filmu. Scena ma niewyobrażalnie większą trudność. Tutaj nie wystarczy dobrze zagrać dubla i powtórzyć zdanie, które przy montażu można jeszcze odrobinę podkręcić. Czas rzeczywisty, energia aktora i nieodwracalność zdarzeń powoduje, że jesteśmy trochę jak na koncercie. Zepsujesz coś… i po spektaklu. Adrenalina idzie w górę.
Z.B.: Ma Pan poczucie, że dotyka Pan pewnego tabu – molestowania dzieci przez osoby duchowne? Czy ten właśnie temat jest w centrum Waszego zainteresowania, a może stanowi jedynie pretekst do wypowiedzi w innej sprawie?
N.R.: Tyle ostatnio się o tym mówi, że to już nie jest żadne tabu. W każdej społeczności i środowisku mogą pojawić się osoby chore. Wśród lekarzy, wojskowych, nauczycieli, aktorów. I w żadnej z nich nie ma usprawiedliwienia dla krzywdy dziecka. Nie chciałbym
stawać w obronie tych, którzy mają zaburzenia, ale pojawia się tu inny problem. Poprzez media i niepojęte utożsamianie duchowieństwa z pedofilią niszczymy być może już na starcie autorytety i strażników moralnych, stawiając ich na równi z winnymi. Bardzo trudno rozwiązać ten klincz, ale może wystarczy nie myśleć o tym problemie jak o zarazie stanu duchownego? Nie tylko duchownym nakładamy tak beznadziejne klisze. Na każdym kroku ulegamy słabościom oceny. Mówię to z przykrością, ale niestety tak jest: Polacy są nietolerancyjni i małostkowi. Nie potrafimy wejść w czyjeś buty choćby na moment i popatrzeć z innej perspektywy. Za nic w świecie. Obserwuję wokół siebie ludzi, którzy wydają osądy z taką samą łatwością, jak Siostra Alojza. Ale jej przynajmniej towarzyszą owe wątpliwości. A wielu z nas… nie.
Ten wątek jest niezwykle silny w sztuce, ale nie bez przyczyny nierozwiązany. Ksiądz Flynn twierdzi, że „wątpliwości mogą być spoiwem równie potężnym i trwałym, jak pewność”. To jedno zdanie warte jest dyskusji. Zgadzam się z tym, że wątpliwości mogą być naszym życiowym „cementem”. Ale zanim tak się stanie, musimy odpowiedzieć sobie (tak jak i bohaterowie sztuki) na szereg pytań: co chcemy zrobić ze swoim życiem? Kim naprawdę chcemy być? Jaki świat reprezentować i w imię czego walczyć?
Z.B.: Realizuje Pan tekst, który podejmuje walkę ze stereotypami, poprzez które postrzegamy otaczających nas ludzi. Nie ma Pan obaw, że sam temat sztuki zostanie potraktowany według pewnego schematu, według którego ważniejszy niż międzyludzki okaże się kontekst polityczny?
N.R.: Nie fascynuje mnie teatr polityczny. Dla mnie sztuka zajmuje się duchowym bytem człowieka. Jak wspominał mój profesor, teatr powinien zajmować się wyłącznie „znamieniem człowieczeństwa, penetracją indywidualności człowieka, poszukiwaniem jego miejsca na tej planecie”. Teatr zawsze jest i będzie „aparatem do materializacji marzeń”.