arrow-gray
wido

SUSAN SONTAG

Co począć z wiedzą o odległych cierpieniach (…)? Ludziom często trudno pojąć cierpienia bliskich. Przy całym uroku podglądania – i potencjalnej satysfakcji z wiedzy, że to nie mnie się przytrafia, nie jestem chory, nie umieram, nie wpadłem w pułapkę wojny – jest rzeczą normalną, że ludzie niechętnie myślą o cierpieniach innych ludzi, nawet tych, z którymi łatwo byłoby im się utożsamić. (…)

Ludzie mogą przełączyć kanał [w telewizorze] nie tylko dlatego, że stała dieta złożona z obrazów przemocy ich znieczuliła, ale także dlatego, że się boją. Jak wszystkim wiadomo, poziom akceptowanej przemocy i sadyzmu w kulturze masowej rośnie: w filmach, telewizji, komiksach, grach komputerowych. Obrazy, na których widok jeszcze czterdzieści lat temu publiczność wzdragałaby się z obrzydzeniem, dziś są oglądane bez zmrużenia oka przez nastolatki w multipleksach. W większości współczesnych kultur masakra jest dla wielu ludzi raczej rozrywką niż szokiem. Jednak nie każdą przemoc ogląda się z jednakowym dystansem. Niektóre klęski bardziej poddają się ironii niż inne. (…) Ludzie znieczulają się na okropności wojny dlatego, że wojna, wszelka wojna, wydaje się niemożliwa do zaprzestania. Współczucie to nietrwała emocja. Trzeba ją przekuć w działanie, inaczej obumiera. Powstaje pytanie, co zrobić ze wzbudzonymi odczuciami, z przekazaną wiedzą. Jeśli człowiek uzna, że ani „my” nic nie możemy zrobić – tylko kim jesteśmy „my”? – ani „oni” nic nie mogą zrobić – ale kim są ci „oni”? – to ogarnia go nuda, cynizm, apatia. 

Nie zawsze lepiej jest dać się poruszyć. Sentymentalizm, jak wiadomo, daje się łatwo pogodzić z gustowaniem w brutalności i jeszcze gorszych rzeczach. (Przypomnijcie sobie kanoniczny przykład komendanta obozu w Oświęcimiu wracającego wieczorem do domu, obejmującego żonę i dzieci i zasiadającego do fortepianu, aby zagrać Schuberta przed kolacją.) Ludzie nie uodporniają się na to, co im się pokazuje – jeśli w ten sposób można określić to, co się dzieje – z powodu liczby obrazów, jakimi się ich zarzuca.

To bierność zagłusza uczucia. Stan opisywany jako apatia, moralna albo emocjonalna znieczulica, jest pełen uczuć: gniewu i frustracji. Jeśli się jednak zastanowić, jakie emocje byłyby pożądane, stawianie na współczucie wygląda na nadmierne uproszczenie. Wyobrażona bliskość cudzych cierpień – bliskość odczuwana za sprawą obrazów – sugeruje, że istnieje powiązanie między tymi, którzy cierpią w oddali – a których widzimy w zbliżeniu telewizyjnym na ekranie – a uprzywilejowanym widzem. Powiązanie takie po prostu nie istnieje, to jeszcze jedna mistyfikacja, za którą kryje się nasz stosunek do władzy. Dopóki odczuwamy współczucie, czujemy, że nie jesteśmy wspólnikami tych, którzy tego cierpienia przysporzyli. Współczucie wyraża zarówno naszą bezsilność, jak i niewinność. Mimo naszych najlepszych chęci, może więc ono stanowić impertynencką – czy wręcz nieodpowiednią – reakcję. Odsunąć na bok współczucie dla ludzi osaczonych przez wojnę i zabójczą politykę, by zastanowić się nad tym, że nasze przywileje są zlokalizowane na tej samej mapie, co ich cierpienie i że (w sposób, którego wolimy sobie nie wyobrażać) mogą być z tym cierpieniem związane, bo bogactwo jednych może oznaczać nędzę innych: oto zadanie, do którego wykonania bolesne, pobudzające obrazy dostarczają zaledwie pierwszego bodźca. 

(…)

Obraz traci moc na skutek sposobu, w jaki jest wykorzystywany, tego gdzie i jak często się go pokazuje. Obrazy wyświetlane w telewizji są z definicji obrazami, które prędzej czy później się znudzą. To, co wygląda na niewrażliwość, rodzi się z niestabilności uwagi, którą telewizja wzbudza i zaspokaja nadmiarem obrazów. Zalew obrazów sprawia, że uwaga staje się ulotna, mobilna, stosunkowo niezależna od treści. Przepływ obrazów wyklucza uprzywilejowanie któregoś z nich. Główną cechą telewizji jest to, że można przełączać kanały, że zwykle się je przełącza, że widzowie są niecierpliwi i znudzeni. Konsumenci opadają z sił. Trzeba ich pobudzać, podładowywać raz za razem. Treść to tylko jedna z podniet. Bardziej refleksyjne podejście do treści wymagałoby wzmożenia świadomości – a ona właśnie ulega osłabieniu wskutek oczekiwań napływających wraz z obrazami rozpowszechnianymi przez media, których treściowe rozcieńczenie najbardziej przyczynia się do zagłuszania uczuć.

(…)

Obraz traci moc na skutek sposobu, w jaki jest wykorzystywany, tego gdzie i jak często się go pokazuje. Obrazy wyświetlane w telewizji są z definicji obrazami, które prędzej czy później się znudzą. To, co wygląda na niewrażliwość, rodzi się z niestabilności uwagi, którą telewizja wzbudza i zaspokaja nadmiarem obrazów. Zalew obrazów sprawia, że uwaga staje się ulotna, mobilna, stosunkowo niezależna od treści. Przepływ obrazów wyklucza uprzywilejowanie któregoś z nich. Główną cechą telewizji jest to, że można przełączać kanały, że zwykle się je przełącza, że widzowie są niecierpliwi i znudzeni. Konsumenci opadają z sił. Trzeba ich pobudzać, podładowywać raz za razem. Treść to tylko jedna z podniet. Bardziej refleksyjne podejście do treści wymagałoby wzmożenia świadomości – a ona właśnie ulega osłabieniu wskutek oczekiwań napływających wraz z obrazami rozpowszechnianymi przez media, których treściowe rozcieńczenie najbardziej przyczynia się do zagłuszania uczuć.

(…)

Pogląd, że nasza zdolność do reagowania na to, czego doświadczamy z emocjonalną świeżością i etyczną odpowiedzialnością, słabnie pod wpływem nieustannie rozpowszechnianych wulgarnych i przerażających obrazów – można by nazwać zachowawczą krytyką rozpowszechniania takich obrazów. 

Nazywam ten pogląd zachowawczym, gdyż chodzi o to, że erozji ulega poczucie rzeczywistości. Wciąż jeszcze jest rzeczywistość, która istnieje niezależnie od naszych prób podważenia jej autorytetu. Pogląd ten oznacza w gruncie rzeczy obronę rzeczywistości i zagrożonych standardów pełniejszej na nią reakcji. W myśl najbardziej radykalnej – cynicznej – odmiany tej krytyki, nie ma czego bronić: olbrzymi żołądek nowoczesności przetrawił rzeczywistość i wypluł ten cały bałagan w postaci obrazów. Jak głosi autor pewnej nader wpływowej analizy, żyjemy w „społeczeństwie spektaklu”. Każdą sytuację trzeba zamienić w spektakl, by stała się dla nas rzeczywista – to znaczy ciekawa. Sami ludzie pragną zostać obrazami: celebrytami. Rzeczywistość abdykowała. Istnieją tylko przedstawienia: media.

Doprawdy, wymyślna retoryka. (…) Doniesienia o śmierci rzeczywistości – podobnie jak o śmierci rozumu, śmierci intelektualisty, śmierci poważnej literatury – zostały przyjęte bez specjalnego namysłu przez wielu ludzi, którzy starają się zrozumieć, co jest niesłuszne, puste albo idiotycznie tryumfalistyczne we współczesnej polityce i kulturze.

Mówienie o tym, że rzeczywistość przekształca się w spektakl, to zdumiewający prowincjonalizm. Polega na uniwersalizacji nawyków widowni złożonej z nielicznej, wykształconej populacji zamieszkującej świat zamożny, gdzie wiadomości przetworzono w rozrywkę – dojrzały styl oglądania, który ma być podstawową zdobyczą „ludzi nowoczesnych” i warunkiem niezbędnym do odrzucenia tradycyjnych form polityki opartej na partiach politycznych, pozwalającej na prawdziwe różnice poglądów i dyskusje. Zakłada się, że wszyscy są widzami. Perwersyjnie, niepoważnie sugeruje się, że na świecie nie ma rzeczywistego cierpienia. A przecież absurdalne jest utożsamianie całego świata z tymi strefami w zamożnych krajach, gdzie ludzie cieszą się wątpliwym przywilejem bycia widzami – lub odmowy bycia widzami – cudzego cierpienia, podobnie jak absurdalne jest wysnuwanie uogólnionych wniosków o zdolności do reakcji na cudze cierpienie na podstawie nastawienia konsumentów wiadomości, którzy nie wiedzą nic z pierwszej ręki (…). Mamy setki milionów telewidzów, którzy bynajmniej nie są uodpornieni na to, co widzą na ekranach. Nie stać ich na luksus patrzenia z góry na rzeczywistość.

Banałem w kosmopolitycznej dyskusji na temat obrazów okrucieństwa stało się założenie, że wywierają niewielki wpływ, a w ich rozpowszechnianiu kryje się coś zasadniczo cynicznego. Ludzie są dziś przekonani, że obrazy wojny są ważne, ale nie rozwiewa to podejrzeń, że ten, kto je wytwarza, ma w ich wytwarzaniu jakiś interes. (…) Obywatele nowoczesności, konsumenci przemocy jako spektaklu, adepci bliskości bez ryzyka, są szkoleni w cynicznym podejściu do szansy na szczerość. Wielu ludzi zrobi wszystko, by nie przeżyć wzruszenia. O ileż łatwiej mieć poczucie wyższości, siedząc w swoim fotelu, z dala od niebezpieczeństwa.

(…)

Wskazać piekło nie znaczy, rzecz jasna, powiedzieć nam cokolwiek o tym, jak ludzi z niego wyrwać ani jak przygasić płomienie. A jednak umocnienie własnego poczucia i uznanie tego, jak wiele cierpienia spowodowanego ludzką nikczemnością jest w świecie, który dzielimy z innymi, wydaje się dobrem samym w sobie. Ten, kogo wiecznie zaskakuje istnienie deprawacji, kto wciąż odczuwa rozczarowanie (lub wręcz niedowierzanie) wobec dowodów tego, jakie makabryczne okrucieństwa ludzie są w stanie wyrządzić innym ludziom, nie jest jeszcze moralnie ani psychologicznie dorosły.

Nikt, osiągnąwszy pewien wiek, nie ma prawa do tego rodzaju niewinności, powierzchowności, do tego stopnia ignorancji czy amnezji.

Istnieje już olbrzymi zasób obrazów, które utrudniają pozostawanie w tego typu moralnej niedojrzałości. Niechaj nas nie dręczą te potworne obrazy. Nawet jeśli to tylko znaki niebędące w stanie objąć całej rzeczywistości, do której odsyłają, mimo wszystko pełnią istotną funkcję. Obrazy te mówią: oto do czego zdolne są istoty ludzkie – nawet na ochotnika, z entuzjazmem, w poczuciu słusznej sprawy. Nie zapomnij.

To niezupełnie to samo, co prośba, by zapamiętać szczególnie potworny wykwit zła. („Nigdy nie zapomnij”.) Być może zbyt wysoko cenimy pamięć, a zbyt nisko myślenie. Pamiętanie jest czynem etycznym, samo w sobie i samo z siebie ma wartość moralną. Pamięć to – niestety – jedyna relacja, jaką możemy utrzymywać ze zmarłymi. Zatem wiara, że wspominanie jest czynem etycznym, tkwi głęboko w naszej ludzkiej naturze, gdyż wiemy, że umrzemy, i opłakujemy tych, którzy zwykłą koleją rzeczy umierają przed nami – dziadków, rodziców, nauczycieli i starszych przyjaciół. Brak serca i amnezja zdają się iść ze sobą w parze.

Lecz historia wysyła sprzeczne sygnały co do wartości wspominania w dłuższej zbiorowej historii. W świecie jest po prostu zbyt wiele niesprawiedliwości. A nadmiar wspominania prowadzi do zgorzknienia. Zawrzeć pokój to zapomnieć. By doszło do pojednania, pamięć musi być wybrakowana, ograniczona. Jeśli celem jest posiadanie odrobiny przestrzeni, w której można przeżyć życie, warto żeby relacja konkretnych niesprawiedliwości rozpłynęła się w ogólniejszym zrozumieniu, że istoty ludzkie wszędzie wyrządzają sobie nawzajem okropne krzywdy. 

(…) 

W życiu współczesnym – w którym mamy do czynienia z nadmiarem rzeczy polecanych naszej uwadze – normalne wydaje się odwracanie się od obrazów wprawiających nas w złe samopoczucie. O wiele więcej ludzi przełączałoby kanały, gdyby media poświęcały jeszcze więcej czasu cierpieniom spowodowanym wojną i innymi haniebnymi zdarzeniami. Prawdopodobnie jednak nie jest prawdą, że dzisiaj ludzie rzadziej reagują. 

To, że nie przeżywamy całkowitej przemiany, że możemy się odwrócić, zmienić kanał, przewrócić stronę, nie podważa etycznej wartości szturmu obrazów. To, że nie zwaliły nas z nóg, że nie dość cierpimy, oglądając te obrazy, nie świadczy o naszym upośledzeniu (…). Frustracja, którą przeżywamy, bezsilni wobec tego, co obrazy te ukazują, może się przełożyć na oskarżenie o nieprzyzwoitość przyglądania się im albo niewłaściwe sposoby ich upowszechniania – często tuż obok reklam środków piorących i przeciwbólowych oraz sportowych samochodów. Gdybyśmy mogli poradzić coś na to, co te obrazy ukazują, może nie przejmowalibyśmy się tak bardzo tymi sprawami.

(…)

Nie ma nic złego w tym, że się odsuwamy i myślimy.


Fragmenty eseju: Susan Sontag, Widok cudzego cierpienia, przeł. S. Magala, Kraków 2010.

1Untitled-1
0Untitled-1
2Untitled-1